obiad modlitwa i blogoslawienstwo babci dla mnie na drogee. dziewczyny po obiedzie wrzucaja mnie do tasowki i ostatnie chwile w Ekwadorze spedzam na lotnisku. Szkoda, ale czas powrotu nadszedl. Lotnisko malutkie, ale to bardzo dobrze bo i tak trudno sie odnalezc. zaczyna sie zmudna droga wydostania sie z Ekwadoru. latwiej wjechac niz wyjechac. na poczatek wpadam w lapy goscia sprawdzajacego paszport i po wyjasnieniu czym i dokad lece zostaje wpuszczony do sali odprawy biletowo-bagazowej. przechwytuje mnie pani i wyrzuca z plecaka wszystkie rzeczy. po chwili jestem juz przy odprawie. pan ma problemy ze znalezieniem mojej rezerwacji w systemie, ale po krotkim czasie udaje sie ( 3 godz. przed wylotem to optymalny czas). teraz wystarczy udac sie do okienka z karta pokladowa aby wniesc oplate wylotowa ($40.80), ktora pan w mundurze skrupulatnie sprawdza na pierwszym pietrze, obudzic urzedniczke imigracyjna, aby wziela karteczke i podbila paszport i jestesmy poza Ekwadorem, a jednoczesnie w Ekwadorze czekajac na samolot do...Guayaquil. Zegnaj chlodne Quito i witaj upalne Guayaquil.